Pokopane Zdjęcia: Konferencja Wielkiej Trójki


FC Barcelona - Inter Mediolan, 28 kwietnia 2010 roku, półfinał Ligi Mistrzów, rewanż

Co José Mourinho szepnął do Guardioli i Ibry? Chyba nikt tego nie wie. Ale to wcale nie odejmuje przedstawionej sytuacji kolorytu.

Dwaj wielcy rywale i razem z nimi Zlatan Ibrahimović – charyzmatyczny, kontrowersyjny, diabelnie utalentowany. Szwedzki napastnik pracował zarówno z Mou jak i z Pepem. Obu darzy silnymi uczuciami. Z tą różnicą, że za Portugalczyka, jak deklaruje, jest gotów zginąć, zaś Guardiolę darzy niechęcią.

Zlatan odegrał niemałą rolę w podgrzewaniu atmosfery wokół rywalizacji tych wybitnych szkoleniowców. Przed sezonem 2009/10 odszedł z Interu prowadzonego przez Mourinho do Barcelony Guardioli. Portugalczyk przyznał, że motywacją Ibry była chęć wygrania Ligi Mistrzów. I teoretycznie ten transfer powinien był przynieść napastnikowi oczekiwane rezultaty. Jednak stało się inaczej i los zagrał Szwedowi na nosie. Po dramatycznym i kontrowersyjnym dwumeczu Barcelona poległa w półfinale Pucharu Europy właśnie z Interem 2:3 (1:3; 1:0). W ten sposób Mourinho poprowadził Inter do największych sukcesów w historii klubu, a Zlatan po roku odszedł z Barcelony tylnymi drzwiami.

Po odejściu z ekipy Dumy Katalonii Ibrahimović w różnych wypowiedziach dla prasy, a także w swojej biografii często w ostrych słowach porównywał Mou i Pepa. Tego pierwszego nazywał genialnym motywatorem, który świetnie rozumie futbol i graczy. Guardiolę uważał z kolei za… ”zasranego filozofa”, a jego przemowy za „gówno dla zaawansowanych”.

Trzy postacie, których losy ciągle się krzyżują. Trzy postacie, bez których piłka byłaby inna, na pewno nudniejsza, na pewno mniej barwna. Który z Panów wzbudza największe emocje?

0 komentarze:

Pokopane Zdjęcie: Człowiek w wilczej skórze.


Manchester City - AS Roma, 30 września 2014 roku, faza grupowa Ligi Mistrzów

Historyczny gol Francesco Tottiego - pierwsze trafienie tego zawodnika na angielskiej ziemi, a jednocześnie bramka, która uczyniła Włocha najstarszym strzelcem w historii Ligi Mistrzów.

Przed krótkim opisem tamtego pojedynku mały wstęp, na który Francesco Totti zasłużył sobie jak mało kto. Król Rzymu debiutował w Romie 23 lata temu, w 1993 roku. W tym samym roku nikt w Anglii nie słyszał jeszcze o Arsenie Wengerze, a cała Polska żyła wycofaniem ostatnich radzieckich żołnierzy z terytorium naszego kraju. Inna rzeczywistość, inna epoka.

Totti, jak na kapitana przystało, nigdy nie myśli tylko o sobie. Koszulkę Leo Messiego, którą otrzymał po jednym z meczów, od razu oddał na licytację, a pieniądze przekazał na cele charytatywne. Jakiś czas temu pojawił się pomysł, by legendarny trykot Romy z numerem 10 zastrzec, by nikt inny oprócz Il Capitano nie mógł go nosić. Tottiemu ten pomysł bardzo się nie spodobał. Jak sam przyznał, "koszulka z tym numerem jest dla niego jak skóra, ale każdy powinien mieć szansę, by dalej przynosić jej chlubę."

Kciuk w buzi po strzelonych bramkach stał się symbolem Włocha. Francesco Totti pierwszy raz zaprezentował tę cieszynkę, gdy jego żona Blasia nosiła w brzuchu ich pierwsze dziecko. Il Capitano do dziś okazuje w ten sposób radość ze strzelonych bramek, tym samym oddając hołd swojej wybrance i (już) trójce dzieci. W styczniu 2015 roku Maestro po raz kolejny zachwycił. Derby z Lazio, Roma przegrywa 2-1. Dośrodkowanie z lewej strony mija wszystkich przeciwników. Totti wyskakuje w powietrze i nożycami z ostrego kąta posyła piłkę do siatki. Stadion eksploduje, Il Capitano biegnie do jednej z trybun. Zawodnicy Romy i sztab szkoleniowy biegną do swojego bohatera. Wtedy Totti bierze telefon jednego z trenerów i robi historyczne selfie z kibicami. Kilka miesięcy temu Król znowu dał o sobie znać. Roma przegrywa z Torino 1-2. Do końca spotkania pozostało 5 minut. Wtedy na boisko wchodzi On. 3 minuty później Roma wygrywa 3-2. Kto strzelił obie bramki wspominać nie trzeba. Wszyscy to pamiętamy. Jak tu nie kochać takiego kapitana?

Wróćmy teraz do meczu, z którego pochodzą powyższe zdjęcia. Do spotkania na City of Manchester Stadium piłkarze Romy podchodzili w lepszych nastrojach. Po wygranym wysoko mecz przeciwko CSKA Moskwa (5-1) Rzymianie zajmowali pierwsze miejsce w grupie, w której grał także Bayern Monachium. Jednak to The Citizens lepiej rozpoczęli zawody. Już w 4 minucie z rzutu karnego trafił Sergio Aguero. Co ciekawe, tamtego wieczoru w bramce Rzymian swój pierwszy mecz w Lidze Mistrzów rozegrał Łukasz Skorupski.

Jednak ani Aguero, ani Skorupski nie byli bohaterami wrześniowego pojedynku. Il Capitano, Maestro Francesco Totti w 23 minucie stanął twarzą w twarz z Joe Hartem. Spokojnie, podcinką przeniósł piłkę nad interweniującym Anglikiem i trafił do siatki, ale i do historii Chamiopns League. Trafienie zapewniło Romie cenny punkt. Ponadto, bramka jaką zdobył Totti była jego pierwszą na angielskich boiskach, a sam strzelec stał się najstarszym zdobywcą gola w najważniejszych klubowych rozgrywkach piłkarskich w Europie. W chwili, gdy przelobował Harta miał 38 lat i 3 dni. Ostatecznie Roma z 5 punktami na koncie zajęła 3 miejsce w grupie E.

"Roma jest dla mnie wszystkim, wszystkim czego potrzebuje człowiek - pasją, miłością, szczęściem."
                 Francesco Totti

0 komentarze:

Pokopane Zdjęcia: Telewizja wprowadza piłkę na salony.


Arsenal FC - Arsenal FC drużyna rezerw, 16 września 1937 roku, mecz towarzyski
 
Na zdjęciu piłkarze Kanonierów oblegający kamerę podczas pierwszego transmitowanego przez brytyjską telewizję meczu piłkarskiego.

W poprzednim sezonie Arsenal został pierwszą drużyną w historii Premier League, która zarobiła ponad 100 milionów funtów. Oczywiście chodzi tu o kwotę wygenerowaną przez prawa do transmisji telewizyjnych, którą każdy klub otrzymuje na koniec sezonu od ligi. Ta finansowa karuzela musiała mieć kiedyś swój początek...

16 września 1937 roku rozegrano mecz pomiędzy pierwszą drużyną Arsenalu i ich rezerwami. O spotkaniu nie wiadomo nic. Ze świecą szukać składów, w jakich zagrały obie ekipy, ba, internet nie zna nawet odpowiedzi na pytanie, jakim wynikiem zakończył się tamten pojedynek. Co więcej, mecz został rozegrany w ramach sesji treningowej, więc i kibice mieli problem, by śledzić pojedynek z trybun. Z pomocą przyszła jednak telewizja, a dokładniej BBC. Od tej transmisji wszystko się zaczęło. 

Co ciekawe Arsenal lubi bić rekordy związane ze środkami masowego przekazu. Wcześniej, w 1927 roku, mecz Kanonierów z Sheffield United był pierwszym relacjonowanym przez radio. W styczniu 2010 roku przeprowadzono premierową transmisję meczu piłkarskiego w technologii 3D. W tamtym spotkaniu także wystąpili piłkarze Arsenalu, a ich przeciwnikiem była drużyna Manchesteru United.

Dziś prawa do transmisji meczów Premier League na terenie Wielkiej Brytanii warte są ponad 5 miliardów funtów. Za możliwość oglądania zmagań angielskiej ekstraklasy za granicą Premier League zgarnia kolejne 3 miliardy funtów. Znając te wszystkie liczby, fajnie jest spojrzeć na reakcję piłkarzy, którzy 79 lat temu pierwszy raz znaleźli się w obiektywach kamer.


fot. dailymail.co.uk

0 komentarze:

Pokopane Zdjęcie: Robbie Fowler i jego kokainowa ścieżka warta 32 tysiące funtów.


Liverpool F.C - Everton F.C, 3 kwietnia 1999 roku, 31. kolejka Premier League


Atmosfera przed kwietniową bitwą o Liverpool była nadzwyczaj gorąca. Pierwsze spotkanie obu ekip zakończyło się bezbramkowym remisem. Tym razem miało być inaczej. Jedni i drudzy potrzebowali trzech punktów jak tlenu. Everton znajdował się w poważnych tarapatach, na tamtym etapie sezonu widmo spadku spędzało piłkarzom The Toffees sen z powiek. Sytuacja Liverpoolu także nie należała do najlepszych. The Reds ostatni raz wygrali ligowe spotkanie 6 lutego i koniecznie chcieli przerwać tę złą passę.

Evertończycy weszli w spotkanie razem z drzwiami. Olivier Dacourt już w pierwszej minucie strzałem z dystansu pokonał Davida Jamesa. Jednak już 15 minut później Robbie Fowler raczkował po murawie i wciągał "kokainę". Wszystko zaczęło się od bohatera jednego ze wcześniejszych Pokopanych Zdjęć - Marco Materazziego. Włoch powalił w polu karnym Paula Ince'a, a sędzia podyktował jedenastkę. Do piłki podszedł Fowler, który precyzyjnym strzałem po ziemi wyrównał stan spotkania.

Po tym trafieniu Anglik podbiegł do sektora, na którym siedzieli kibice Evertonu. Rzucił się na murawę, przyłożył rękę do nosa i udawał, że zażywa narkotyki. Gest nie był przypadkowy. Robbie Fowler lubił szokować, poza tym od jakiegoś czasu pojawiały się informacje, że Anglik uzależniony jest od zakazanych substancji. Dodatkowo kibice Evertonu nie unikali prowokacji skierowanych w stronę Fowlera.

Mecz zakończył się zwycięstwem Liverpoolu 3-2, a bohater zdjęcia dołożył jeszcze jedną bramkę. Zaraz po ostatnim gwizdku rozpoczęła się wielka dyskusja na temat zachowania Anglika. Słynna celebra krytykowana była przez wszystkich, w tym przez organizacje walczące z uzależnieniami od narkotyków. Menedżer Liverpoolu - Gerard Houllier - próbował usprawiedliwić swojego zawodnika, tłumacząc, że zachowanie było żartem z okazji Prima Aprilis. Mimo tego, angielska federacja postanowiła zająć się kontrowersyjną cieszynką i nałożyła na Fowlera karę finansową w wysokości 32 tysięcy funtów. Dodatkowo Anglik otrzymał zakaz gry w lidze przez najbliższe 4 spotkania.

Na koniec mała ciekawostka. Robbie Fowler urodził się w Liverpoolu, a w dzieciństwie był zagorzałym fanem... Evertonu.

1 komentarze:

Pokopane Zdjęcie: Tylko Ronaldinho mógł zasłużyć na to, by zrobić sobie zdjęcie z przeciwną drużyną.


FC Barcelona - AC Milan, 25 sierpnia 2010 roku, mecz towarzyski
 
Rzadko kiedy zdarza się, że mecz towarzyski budzi takie emocje. Tym razem było inaczej, a wszystko za sprawą pogodnego magika z Brazylii. Człowieka, który zachwycał swoimi bramkami - w barwach Blaugrany zdobył ich dokładnie 91. Dzięki jego dryblingom dzieciaki z całego świata wychodziły na ulice, by tam, wśród rówieśników, uczyć się jego zagrań. Piłkarz, który zdefiniował pojęcie "joga bonito" - "graj pięknie", wrócił tego dnia do domu, na Camp Nou w Barcelonie.

Stadion wypełniony był po brzegi. Przy akompaniamencie hymnu Dumy Katalonii na murawę weszły obie ekipy. Pośród graczy Milanu brakowało jednak najważniejszej postaci. Ronaldinho został potraktowany wyjątkowo. Najpierw na ogromnym telebimie wyświetlono krótki film przypominający wspaniałe chwile z udziałem Brazylijczyka. Po nim, z przeszklonymi od łez wzruszenia oczami, na boisku pojawił się Ronaldinho. Szedł wolnym krokiem, pozdrawiał kibiców, a ci witali go jak króla.

Kiedy miało dojść do pamiątkowego zdjęcia, kapitan Dumy Katalonii - Puyol - podszedł do Ronaldinho, szepnął parę słów do ucha i zaprowadził do ustawiających się Katalończyków. Ten niezwykle miły gest doprowadził do powstania fotografii, która mówi wszystko na temat wiecznie uśmiechniętego Brazylijczyka. Podziwiany przez wszystkich, szanowany nawet przez kibiców największego rywala - Realu Madryt. Jeden z najwybitniejszych w historii.

Co do samego meczu - spotkanie zakończyło się remisem 1-1 i o końcowym tryumfie zdecydował konkurs jedenastek. Tu lepsi okazali się Katalończycy i zwyciężyli 3-1. Ronaldinho zszedł z boiska w 77 minucie. Na koniec jeszcze jeden fajny gest ze strony hiszpańskiego klubu. Zwycięska drużyna otrzymała pamiątkowy puchar, który został przekazany brazylijskiemu czarodziejowi.

0 komentarze:

Pokopane Zdjęcie: Magia pierwotnego futbolu, nieskażonego komercją w derbowym wydaniu.


Manchester City - Manchester United, 20 września 1947 roku, 9. kolejka First Division
 
Spotkanie z 20 września było pierwszym derbowym starciem pomiędzy Manchesterem City a Manchesterem United po II wojnie światowej. Mecz odbył się na stadionie The Citizens, Maine Road, i zgromadził rekordową frekwencję - aż 71 364 osób zechciało zobaczyć na żywo pojedynek dwóch ekip z Manchesteru. Co ciekawe, w tamtym czasie stadion Maine Road był traktowany także jako domowy obiekt Czerwonych Diabłów, ponieważ Old Trafford znacznie ucierpiał podczas niemieckich nalotów na Anglię prowadzonych w ramach działań wojennych.

Rekordowo zgromadzeni fani mogli czuć się zawiedzeni tym, co zobaczyli - mecz zakończył się bezbramkowym remisem. W wydanym
w 1986 roku przez The Citizens "CITY PROGRAMME" można było przeczytać krótki opis derbowego spotkania. Według wspomnień mecz okazał się być mocno rozczarowujący. Najbliżej zdobycia zwycięskiego gola był, występujący w barwach City, walijski pomocnik Roy Clarke. Zawodnik błyskotliwym dryblingiem miał przedrzeć się przez przeciwników, ale jego strzał zostało obroniony czubkami palców przez Jacka Cramptona. Autor artykułu wyróżnił też bocznego obrońcę City, Berta Sprostona, który oprócz dobrej gry w obronie, często rozpoczynał ataki swoje drużyny. W związku z tym, że tekst pochodził ze źródła sprzyjającego Obywatelom, niewiele w nim mowy o zawodnikach United. Jedyne czego możemy się z niego dowiedzieć to fakt, że gwiazdor Czerwonych Diabłów - Jimmy Delaney - został kompletnie "schowany do kieszeni" przez byłego gracza United - Erica Westwooda.

Na koniec krótkie podsumowanie sezonu 1947/48 w wykonaniu obu ekip. Manchester City zakończył rozgrywki ligowe na 10 miejscu. Wynik można było uznać za spory sukces, bowiem był to pierwszy sezon The Citizens po powrocie do najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii. Dużo lepiej wypadł Manchester United. Czerwone Diabły drugi raz z rzędu zajęły drugie miejsce w lidze. Jednak przede wszystkim, w sezonie 1947/48 Man United zdobył Puchar Anglii, pokonując na Wembley Blackpool 4-2. Było to pierwsze trofeum wywalczone przez klub po 37 latach posuchy.

0 komentarze:

Pokopane Zdjęcie: Pożegnanie Jerzego Dudka z Realem Madryt

 
Real Madryt - UD Almeria, 21 maja 2011 roku, 38. kolejka Primera Division sezon 2010/11

Ostatni mecz Jerzego Dudka w barwach Los Blancos i jednocześnie w całej karierze Polaka. Nasz rodak rozpoczął spotkanie w podstawowym składzie, a w 77. minucie przy stanie 7-1 dla gospodarzy José Mourinho postanowił zdjąć go z boiska. Wówczas koledzy z drużyny ustawili Jerzemu Dudkowi szpaler. Bramkarz zbierał uściski i gratulacje. Było to wyjątkowe, jedyne takie pożegnanie w ostatnich latach w Realu.

Ten pozytywny i wzruszający gest wzbudził jednak pewne kontrowersje. W Hiszpanii część dziennikarzy i osób ze środowiska piłkarskiego wyraziło opinię, że Polak nie zasłużył na takie uhonorowanie zwłaszcza w porównaniu do bardziej zasłużonych od niego graczy, którzy odchodzili ich zdaniem tylnymi drzwiami.

Trzeba jednak zwrócić uwagę na to, że szpaler jest gestem wykonywanym przecież przez piłkarzy i jest ich inicjatywą. Ze strony samego klubu Dudek otrzymał jak najbardziej standardowe pożegnanie. Czy warto zatem mieć pretensje do graczy o to, że chcieli gorąco pożegnać lubianego i szanowanego kolegę?

0 komentarze:

Pokopane Zdjęcie: Magiczna, ale i elektryczna, atmosfera derbów Mediolanu zaklęta w jednej fotografii.

 
Inter Mediolan - AC Milan, 12 kwietnia 2005 roku, ćwierćfinał Ligi Mistrzów, mecz rewanżowy. 

 
Piłkarze Rossonerich przystępowali do rewanżu w roli faworyta po tym, jak w pierwszym spotkaniu zwyciężyli 2-0. Mecz od samego początku obfitował w kontrowersje. W drugiej minucie niemiecki arbiter Markus Merk nie zauważył brzydkiego zachowania Andrija Szewczenki, który (o ironio) uderzył głową Marco Materazziego. Zdarzenie to podgrzało atmosferę na stadionie, która i tak do spokojnych nie należała. Niecałe dwa kwadranse później Ukrainiec ponownie podpadł kibicom Interu, tym razem zdobywając bramkę na 0-1 dla podopiecznych Carlo Ancelottiego. Strzał zza pola karnego po długim rogu, Toldo bez szans.

Wynik nie ulegał zmianie, AC Milan zbliżał się do końcowego tryumfu i półfinału Ligi Mistrzów. Nadeszła 70 minuta spotkania, rzut rożny dla Interu. Esteban Cambiasso strzałem głową z najbliższej odległości wyrównuje. Jednak sędzia Markus Merk bramki nie uznaje. Decyzja arbitra wyprowadziła kibiców Interu z równowagi. Na murawę spadły pierwsze race. Jedna z nich trafiła w bramkarza Milanu, Didę, który musiał opuścić boisko. Służby porządkowe nie nadążały z usuwaniem wrzucanych rac. Piłkarze obu drużyn zatrzymali się i spokojnie obserwowali te przykre sceny. Właśnie wtedy uwieczniono stojące obok siebie legendy dwóch mediolańskich klubów. Marco Materazzi i Rui Costa wpatrzeni w czerwony dym stali się symbolem nie tylko tamtego meczu, ale i ikoną derbów Mediolanu.

Spotkanie nie zostało wznowione. Niemiecki arbiter w 73 minucie odesłał zawodników do szatni. AC Milan wygrał walkowerem i awansował do półfinału, w którym zmierzył się z PSV. Holendrzy polegli w dwumeczu i Rossoneri zagwarantowali sobie prawo do gry w finale. W finale, którzy przeszedł do historii futbolu...

0 komentarze:

Ile prawdy jest w tym, że Joe Hart ma dwie lewe nogi?



Co charakteryzuje dobrego bramkarza? Skuteczność interwencji? Ilość czystych kont? A może pewność siebie i odrobina szaleństwa, w końcu każdy bramkarz powinien mieć w sobie coś z wariata. Według tych wytycznych Joe Hart wypada naprawdę nieźle. Jednak co z niego za bramkarz, skoro nie potrafi grać nogami?

O najgłośniejszym rozstaniu tego okienka napisano i powiedziano już wiele. Obrońcy Harta atakują Guardiolę, że ten niszczy kolejny klub i kompletnie nie zna specyfiki nowej ligi. Z kolei zwolennicy metod Pepa przyklaskują Hiszpanowi i gratulują odwagi w podejmowaniu trudnych decyzji. Kto ma rację, kto straci najwięcej? Liczby znają odpowiedź na każde pytanie.

Postanowiłem porównać pięciu bramkarzy głównie pod kątem gry nogami. Tak więc przyjrzyjmy się głównemu zainteresowanemu - Hartowi, a także mistrzowi Anglii - Kasperowi Schmeichelowi, legendzie Premier League - Petrowi Cechowi, bramkarzowi angielskiego średniaka - Łukaszowi Fabiańskiemu oraz nowemu bramkarzowi Manchesteru City - Claudio Bravo. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że wpływ na statystyki ma sposób gry preferowany przez poszczególne drużyny, stąd Claudio Bravo miał więcej okazji do dokładnego podania niż Fabiański. A zatem, czy nowy bramkarz Obywateli deklasuje swoich kolegów po fachu, biorąc pod uwagę grę nogami? Deklasuje.

Najpierw jednak kwestia podstawowa, a więc kto ile grał w poprzednim sezonie rozgrywek ligowych. Starałem się, aby wybrani przeze mnie bramkarze mieli podobną liczbę rozegranych spotkań. Najczęściej na boisko wybiegał Kasper Schmeichel (38 meczów), następnie Fabiański (37), Joe Hart (35), Petr Cech (34) i Claudio Bravo (32). Najwięcej podań z tego grona zaliczył, tu chyba niespodzianka, Kasper Schmeichel - 659 zagrań. Claudio Bravo, specjalista od gry kończynami dolnymi, podawał 611 razy, ale rozegrał też o 6 spotkań mniej niż Duńczyk. Niewiele mniej Łukasz Fabiański (599). Joe Hart wypada na tym polu zdecydowanie najbladziej. Jego 390 podań to i tak aż o 101 mniej niż w przypadku odbiegającego od czołówki Petra Cecha.

Do takich pojedynków Claudio Bravo nie jest przyzwyczajony.

Ilość podań sama w sobie nic nam nie mówi, wszak można kopać często, a niecelnie. Czy krytykowany przez Guardiolę Joe Hart potrafi trafić do celu?  Na 56% tak, ponieważ tyle z jego podań zostało odnotowanych jako udanych. Jak w tej statystyce wypada Bravo? Naprawdę nieźle, aż 85% podań Chilijczyka w poprzednim sezonie ligowym było celnych. Brawo. Spośród branych przeze mnie pod uwagę bramkarzy nowy bramkarz City jest zdecydowanie najlepszy, jednak wypchnięty z tej drużyny Hart wcale nie wypada najgorzej. Skuteczne podania Schmeichela to jedynie 37% jego wszystkich prób. Fabian i Cech? Praktycznie tak samo, wynik pierwszego to 61%, drugiego 62%.

Wniosek? Albo Bravo ma celownik laserowy w stopie, albo podaje do najbliższego zawodnika. Sprawdźmy to. Na pewno ani Hart, ani Bravo nie wykopują piłki najdalej, tutaj liderem jest Kasper Schmeichel, a jego średnia długość podań to 55 metrów. Joe Hart (42,8 m) plasuje się na drugim miejscu, tuż za nim jest Petr Cech (42,78 m). Zostało dwóch zawodników, Bravo i Fabiański. Kto woli podać do bliżej ustawionego kolegi z drużyny niż kopać piłkę gdzieś za linię środkową boiska? Oczywiście Claudio Bravo. Jego średnia długość podań to raptem 27,78 metrów. Łukaszowi zdecydowanie bliżej do trójki z Premier League (40,57 m).

Tym razem celnie czy niecelnie?

Liczby pokazują, że w myśleniu Guardioli jest pewna logika. Joe Hart rzeczywiście nie jest bramkarzem, który imponuje celnością podań. Jeśli Pep chce grać "swoje", a więc budować akcja krótkimi podaniami już od samego bramkarza, to wydaje się mieć rację co do Anglika. Joe jest bramkarzem, który zdecydowanie woli wznowić grę długim wykopem gdzieś na wysokiego zawodnika z przodu, niż rozpoczynać tkanie sieci zagraniem do najbliższego obrońcy. Warto zwrócić jednak uwagę, że taka jest specyfika ligi, tutaj nikt nie klepie z własnym golkiperem. 

Wzrost i zasięg ramion Harta z pewnością pozwalały dominować nad rywalami w walce o górne piłki, których pełno w Premier League. Claudio Bravo jest sporo niższym zawodnikiem. Pamiętamy też jak dużo czasu na zaadoptowanie w nowej rzeczywistości potrzebował David de Gea. Jego pierwszy sezon wołał o pomstę do nieba, Hiszpan odbijał się od przeciwników, jak piłeczka pingpongowa. Na koniec rzućmy okiem na jeszcze jedną statystykę. W ciągu całego poprzedniego sezonu Premier League Joe Hart zaliczył 39 piąstkowań i 96 chwytów. Claudio Bravo natomiast 51 chwytów i ... 6 piąstkowań. Zderzenie z nową ligą może być dla Bravo równie bolesne co pierwszy dzwon  z takim Fellainim w walce o piłkę po rzucie rożnym. Przykład de Gei pokazuje, że do brytyjskiego futbolu można się przyzwyczaić i grać pierwsze skrzypce, jednak do tego potrzeba czasu. Czy Manchester City go ma? Nie. Jeśli Bravo zawali jakąś bramkę, szczególnie po dośrodkowaniu, Pep Guardiola zostanie pożarty. W tym samym czasie Joe Hart będzie się rozkoszował słońcem Italii i pochlebnymi ocenami za swoje występy w Torino.


Przemek Gołaszewski

1 komentarze:

Isco i James - najwięksi rezerwowi świata.


Mówiło się, że w Realu Madryt Zidane’a (a wcześniej Beniteza) nie ma dla nich miejsca i że któryś z nich na pewno odejdzie. A być może odejdą nawet obaj. Tymczasem, choć rzeczywiście ani Isco, ani James nie są na tę chwilę członkami pierwszej jedenastki Realu Madryt, to pozostali w ekipie Los Blancos, by walczyć o swoją pozycję w drużynie. 

Zarówno Kolumbijczyk, jak i Hiszpan przez całe wakacje powtarzali, że ani myślą odejść z Realu, ale podobne deklaracje słyszano już choćby od Özila w 2013 r., więc to, że za słowami poszły czyny można traktować w kategoriach niespodzianki. Bardzo miłej i pożądanej, moim zdaniem. Jak to, że madryckie „10” i „22” nie odeszły wpłynie na sytuację kadrową i przebieg sezonu 2016/17?

Kadra Realu liczy obecnie 24 graczy. Wychodzi na to, że jest mniej więcej po dwóch graczy na jedną pozycję (zawodnicy o najniższej pozycji w drużynie to trzeci bramkarz Yáñez i ofensywny Mariano, który przynajmniej do końca grudnia będzie starał się łapać minuty w pierwszej drużynie Realu). Skład w tym okienku był co najwyżej uzupełniany. Nie było znaczących wzmocnień, nie odnotowano też wielkich strat (trudno za taką uznać odejście Jesé). Trwała debata, czy drużynie nie potrzeba jakichś solidnych wzmocnień, jeśli ma myśleć o obronie Pucharu Europy i by wygrać La Ligę. Wielu marzył się Pogba, plotkowano też oczywiście o Lewandowskim. Zapominano o tym, jak wielkich graczy miał w poprzednim sezonie Zidane i jak świetni piłkarze słusznie lądowali na ławce. Kadra z sezonu 15/16 wymagała pewnych korekt, a nie rewolucji. Na szczęście Trener i Prezes znaleźli wspólny język i wybrali ścieżkę z roku 2011, a nie 2014 – uzupełnienia zamiast transferów galaktycznych. Porównajmy jak wyglądały tamte okienka w Realu i co z nich potem wynikło.

fot. marca.com

W 2011 r. do klubu przyszli tacy gracze jak Coentrão, Varane, Callejon, Altintop, czy Şahin. Odeszli Sergio Canales, Pedro Leon, czy Royston Drenthe. W 2014 r. kupiono Kroosa, Jamesa, Keylora i wypożyczono Chicharito. Brzmi świetnie. Ale z klubu odeszli wtedy m.in. Xabi Alonso, Alvaro Morata i Angel Di Maria. Sezon 2011/12 to tzw. Liga rekordów i pechowe odpadnięcie po karnych z Bayernem w Lidze Mistrzów. Rok bardzo dobrze wspominany przez kibiców Królewskich. A sezon 2014/15? Pod koniec 2014 r. Real grał jak natchniony, by wraz z początkiem 2015 kompletnie zgubić rytm – La Liga wyślizgnęła się z rąk, a w półfinale LM z Juve kompletnie brakowało pomysłu i energii. W połowie sezonu okazało się, że nie ma gracza, który może odciążyć zmęczonego Kroosa lub wejść za obijanego przez rywali Modrića. A gdyby Xabi, czy Di Maria nie odeszli po wygranej La Decimie? Byłoby świetnie gdyby wtedy zostali, ale trzeba pamiętać, że piłka nożna to coś więcej niż gra komputerowa i oprócz posiadania wielkich graczy i wiedzy taktycznej trener musi też posiadać zdolność zarządzania grupą ludzi, którzy z jednej strony rywalizują ze sobą wewnątrz drużyny, a z drugiej mają wspólnie walczyć już jako wspomniana drużyna jeden za drugiego. Skoro Zidane był w stanie posadzić na ławce złotych chłopców – Isco i Jamesa, by w pierwszym składzie grał waleczny, acz umiarkowanie błyskotliwy technicznie Casemiro, a oni nie zaczęli psuć drużyny i atmosfery wokół niej, to znaczy, że Trener jest cholernie zdolny i ma pomysł na drużynę. Bo, pamiętajmy, Zizou bronią przede wszystkim wyniki. Nie przyszedł Pogba. Nie ma Lewandowskiego. David De Gea to już tylko wspomnienie. Nie ma nawet Andre Gomesa, który jest teraz zawodnikiem Blaugrany. Ale wrócili wiecznie niedoceniani Coentrão i Morata. Są też młodzi Asensio i Mariano.

fot. marca.com
Isco i James to gracze, którzy w niemal każdym klubie na świecie graliby pierwsze skrzypce. Ale w Realu jest inaczej. Natomiast sądzę, że pozostali ze względu na swoją wiarę w odzyskanie miejsca w pierwszym składzie. Bo do drużyny przyszli zawodnicy, którzy od Jamesa i Isco przynajmniej na papierze są słabsi i mają wywrzeć na nich presję, a nie wygryźć z drużyny. Odchodzili Ozil, Higuain, Di Maria i wielu innych przed nimi. Wielu odejdzie po nich. Jest życie bez nich. Na razie James i Isco nie ruszają się z Realu i mnie to cieszy. Niech walczą i pokażą, ile są warci. Królewscy na pewno będą mieli z nich w tym sezonie pożytek. Na ławce siedzą gracze, którzy mogą odwrócić losy spotkania, a zawodnicy pierwszej jedenastki mecze potrafią wygrać jednym zagraniem (ostatnio Toni Kroos). Teraz, gdy kadra wydaje się idealnie zrównoważona, Real ma obowiązek walczyć o pełną pulę – o trzy najważniejsze trofea.

Aleksander Potocki

0 komentarze: