Pokopana Rozgrzewka - Dania


Dania mistrzostwa europy 1992

W 1992 roku reprezentacja Danii napisała jedną z tych piłkarskich historii, które logicznie rzecz biorąc, wydarzyć się nie mogły. Jednak nie dla wszystkich kończy się ona bajkowo.

W 1991 roku Dania kończy eliminacje do mistrzostw Europy na drugim miejscu w grupie punkt za Jugosławią, a to oznacza, że na turniej do Szwecji się nie kwalifikuje. Sezon się kończy, szczęśliwcy, którzy dostali się na mistrzostwa kontynentu powoli kończą swoje przygotowania, a duńscy piłkarze wypoczywają na urlopach.


W tym samym czasie w południowej Europie trwa wojna. Bałkański kocioł wrze, konflikt w Jugosławii skupia uwagę całego świata. Żołnierze giną, życie tracą cywile. ONZ nakłada sankcje. Jedna z nich zabrania reprezentantom Jugosławii wzięcia udziału w mistrzostwach Europy, na które się zakwalifikowali. UEFA zwraca się w stronę Duńczyków. To oni, jako druga drużyna grupy, którą zwyciężyła Jugosławia, mają wystąpić na Euro 92.

Trener Richard - Moller Nielsen ściąga piłkarzy z wakacji i w pośpiechu przygotowuje ich do turnieju, w którym wystąpić ma osiem najlepszych drużyn kontynentu. Wśród powołanych zawodników znajduje się Kim Vilfort - ofensywny pomocnik Brøndby, najlepszy duński piłkarz roku 1991.

Duńczycy trafili kosztem Jugosławii do grupy ze Szwecją, z Anglią i z Francją. Sportowe zmagania rozpoczęli od bezbramkowego remisu z Anglikami. Kilka dni później przegrali z reprezentacją Szwecji 0:1. Do meczu z Francją przystąpili na luzie. "Graliśmy bez nerwów, bo spodziewaliśmy się, że za chwilę wracamy do domu" - wspominał ostatnie grupowe spotkanie Vilfort. Duńczycy wygrali 2:1 i podróż powrotną trzeba było przełożyć. 

Jednak Kim Vilfort w meczu z Francją nie wystąpił, o nastrojach w drużynie mówił jako jej członek, a nie bezpośredni uczestnik decydującego spotkania. W czasie, gdy jego koledzy walczyli z Francją, córka Vilforta walczyła ze zdecydowanie groźniejszym rywalem - białaczką. W owych dniach jej stan drastycznie się pogorszył. Piłkarz podjął jedyną słuszną decyzję - opuścił zgrupowanie i udał się do kopenhaskiego szpitala. Triumf z Francuzami oglądał w telewizji. Ważniejszy mecz rozgrywał się na niewygodnym szpitalnym łóżku.

Na półfinał z Holandią Vilfort wrócił do kolegów i do wyjściowego składu swojej reprezentacji. Namawiała go do tego rodzina, więc wysłuchał ich próśb. Po dwóch bramkach Henrika Larsena i trafieniach Rijkaarda oraz Bergkampa do wyłonienia zwycięzcy niezbędna była seria rzutów karnych. Jej bohaterem został Peter Schmeichel. Przy towarzystwie ostatnich blasków zachodzącego słońca, pod ciemniejącym niebem, obronił strzał wielkiego Marco van Bastena.

W finale na Duńczyków czekali Niemcy. Niemcy, którzy po zjednoczeniu według Franza Beckenbauera mieli stać się drużyną niepokonaną. Jednak mit ten w fazie grupowej obalili już Holendrzy, którzy ograli ich 3:1. Poza tym Duńczycy pisali właśnie jedną z najpiękniejszych piłkarskich opowieści. I trzeba było dopisać ją do końca.

W 18. minucie finału po potężnym uderzeniu ze skraju pola karnego Johna Jensena Duńczycy objęli prowadzenie. Niemcy naciskali, próbowali odwrócić losy meczu, ale Schmeichela nie dało się pokonać. Wreszcie w 78. minucie Kim Vilfort dostał podanie z głębi pola. Opanował piłkę w sposób budzący kontrowersje - w powtórkach można było doszukiwać się przyjęcia ręką. Następnie zmylił dwóch niemieckich defensorów i uderzył płasko przy bliższym słupku. Piłka jeszcze od niego się odbiła i wpadła do siatki. Vilfort postawił ostatnią kropkę tej niebywałej historii.

"Nie mieliśmy najlepszych zawodników, ale mieliśmy najlepszą drużynę." - Kim Vilfort

Jednak osobista opowieść Vilforta kończy się zgoła inaczej. Kilka tygodni po wzniesieniu Pucharu Europy, musiał on w smutku opuścić głowę i pochować córkę, która swój mecz niestety przegrała.

Vilfort nigdy nie zapomni lata 1992 roku. Z jednej strony było piękne, jak zdjęcie stojącego w bramce pod ciemnym niebem Petera Schmeichela. Z drugiej strony było przytłaczające. Tak samo, jak ciemne niebo nad stojącym samotnie w bramce Peterem Schmeichelem.

******************************************

Dania

Aktualne miejsce w rankingu FIFA – 12.
Występy na mistrzostwach świata – 4
Najlepszy wynik na mistrzostwach świata – Ćwierćfinał (1998)
Najwięcej meczów w kadrze – Peter Schmeichel (129)
Najwięcej goli w kadrze – Poul "Tist" Nielsen (52 w 38 meczach), Jon Dahl Tomasson (52 w 112 meczach)
Bilans meczów z Polską – 13-2-8

1 komentarze:

Pokopana Rozgrzewka - Australia


 
Australia mistrzostwa świata

Czy wiecie co łączy Pelego, Uwe Seelera i Mirosława Klosego? To jedyni piłkarze w historii, którzy strzelali bramki na czterech różnych mundialach. Do tego jakże zacnego grona, podczas mistrzostw świata w Rosji będzie chciał dołączyć Tim Cahill. 

Cahill urodził się w Sydney, chociaż jego rodzice wcale nie pochodzą z Australii. Ojciec urodził się na Wyspach Brytyjskich, natomiast matka na wyspach Samoa. Być może właśnie to sprawiło, że jeszcze przed osiemnastymi urodzinami udało mu się wyprosić wyjazd do Anglii, żeby rozwijać się tam piłkarsko.

Jego marzenia miały spełnić się w Millwall. Debiutował w angielskiej Championship przeciwko Bournemouth. Był to jego jedyny występ w sezonie 1997/98, ale w następnym został już podstawowym zawodnikiem „The Lions”. W kolejnych sezonach regularnie grał i strzelał bramki na zapleczu Premier League, ale mimo tego nie mógł doczekać się powołania do reprezentacji swojego kraju. 

Zadebiutował w kadrze stosunkowo późno, bo mając 24 lata. Potem wyjechał na Igrzyska Olimpijskie do Aten, a latem zgłosiło się po niego Crystal Palace. Transfer ostatecznie zablokowano i w skutek tego przeszedł do Evertonu. Fani „The Toffees” na pewno nie żałują tego ruchu. Pierwszy sezon to 10 bramek w lidze i zakończenie ligi na czwartym miejscu, nad odwiecznym rywalem z Merseyside. Kibice wybrali go najlepszym piłkarzem zakończonego wówczas sezonu. 

Nie raz udowadniał też jak honorowym jest człowiekiem. Gdy strzelił gola Millwall, będąc już piłkarzem Evertonu, nie celebrował go z szacunku do swojego byłego klubu. Po meczu powiedział - „Byłby to cios w twarz dla zespołu Millwall”. Natomiast gdy został zapytany o możliwość gry dla największego rywala Evertonu, Liverpoolu, odpowiedział - „Żadne pieniądze świata nie przekonają mnie do gry dla Liverpoolu. To nie jest brak szacunku dla Liverpoolu albo jego kibiców. To z szacunku dla kibiców Evertonu. Tak po prostu nie można. To przeczy wszystkiemu, co reprezentuję. Nie ma szans.”

W listopadzie 2005 roku pomógł Australii wyeliminować Urugwaj w barażu interkontynentalnym i awansować na mundial po raz pierwszy od 1974 roku. Na niemieckim turnieju pierwszy mecz z Japonią zaczął na ławce. Wszedł w 53 minucie i przyczynił się do odmienienia losów spotkania. Australijczycy przegrywali od 26 minuty i golu Nakamury. W 84 minucie Cahill wyrównał, a w 89. wyprowadził Socceroos na prowadzenie. Wynik ustalił John Aloisi. Stało się jasne, że Guus Hiddink nie może trzymać go na ławce. W kolejnych meczach to od niego rozpoczynał ustalanie składu. Potem przyszła porażka z Brazylią i remis z Chorwacją, które umożliwiły Australii historyczny, pierwszy awans do kolejnej fazy turnieju.

Tam po kontrowersyjnym rzucie karnym w doliczonym czasie gry przegrali 0:1 z Włochami – późniejszymi mistrzami świata. 
Cahilla nie mogło zabraknąć cztery lata później na mundialu w RPA. Znowu trudna i wyrównana grupa. Na początek porażka 4:0 z Niemcami, następnie remis z Ghaną. W ostatnim meczu zwycięstwo z Serbią 2:1. Oczywiście jedną z bramek strzelił Cahill. Nie udało się jednak awansować dalej, bo chociaż Australijczycy zgromadzili tyle samo punktów co Ghana, to Afrykańczycy mieli lepszy bilans bramkowy. 

Brazylijski mundial był dla Socceroos najmniej udany. Zero punktów, trzy porażki. Najpierw 3:1 z Chile (honorowy gol Cahilla), następnie 2:3 z Holandią gdzie znów Cahill wpisał się na listę strzelców. I zrobił to z wielkim przytupem, uderzając z woleja tak, że piłka obiła jeszcze poprzeczkę. Na koniec 0:3 z Hiszpanią. Trzeba jednak przyznać, że piłkarze z Australii ponownie nie mieli szczęścia do grupowych rywali.

Tim Cahill w grudniu skończy 39 lat. Jednak wciąż marzy o wyjeździe na swoje czwarte Mistrzostwa Świata. W 2012 roku opuścił Anglię, grał w MLS w New York Red Bulls, potem w Chinach. Następnie powrócił do ojczyzny, gdzie występował w Melbourne City. Zimą 2018 roku zdecydował się na ruch zaskakujący. Ponownie udał się do Anglii, mało tego, wrócił do Millwall. Jak dotąd, w nowym-starym klubie, wystąpił 9 razy, nie notując występu dłuższego niż 20 minut. Nie zaliczył asysty, nie strzelił też gola. 

Czy wobec tego Bert van Marwijk powoła go na turniej w Rosji? Tak doświadczonego piłkarza, warto mieć w swojej talii, chociażby jako jokera. Poza tym, gol na czwartym mundialu byłby piękną historią. A futbol kocha piękne historie.

***************************************

Australia

Aktualne miejsce w rankingu FIFA – 40.
Występy na mistrzostwach świata – 4
Najlepszy wynik na mistrzostwach świata – 1/8 finału (2006)
Najwięcej meczów w kadrze – Mark Schwarzer (109)
Najwięcej goli w kadrze – Tim Cahill (50)
Bilans meczów z Polską – 1-0-0 (W półfinale IO w 1992 roku Polska wygrała z Australią 6:1, ale mecz uznawany jest za nieoficjalny.)

0 komentarze:

Pokopana Rozgrzewka - Portugalia

Deco obywatelstwo

Zdecydowana większość brazylijskich piłkarzy trafia do Europy po kilkudziesięciu dobrych meczach rozegranych w rodzimej lidze. Z Deco było inaczej. W swoim pierwszym profesjonalnym klubie, nie byle jakim, bo w Corinthians, wystąpił tylko w dwóch meczach ligowych. Stamtąd przeniósł się do Centro Sportivo Alagoano, gdzie w lidze nie zagrał. Jednak już wtedy jeden ze skautów lizbońskiej Benfici miał w swoim notesie pochwalne zapiski na temat Andersona Luísa de Souzy. Z tak ubogim dorobkiem w swojej ojczyźnie, Deco wyjeżdża do Europy. 

"Na początku nie chciałem przenosić się do Europy, bo mając 20 lat, czułem się za młody. W Brazylii nie wszystko było w moich rękach, ale też nie byłem zmuszany do odejścia."

Do Portugalii trafił w 1997 roku. 5 lat później otrzymał portugalskie obywatelstwo. W marcu 2003 roku debiutował w swojej nowej reprezentacji. W meczu na pewno dla niego wyjątkowym, bo rywalem byli właśnie Brazylijczycy. Gdy w 81. minucie ustawiał piłkę w okolicach trzydziestu metrów od bramki i szykował się do wykonania rzutu wolnego, na tablicy świetlnej widniał wynik 1:1. Uderzył technicznie, pomiędzy zawodników tworzących mur. Piłka wpadła do siatki, a reprezentacja Portugalii ostatecznie wygrała 2:1. Pierwszy raz od 37 lat Seleção ograli Brazylijczyków.

Do kadry Portugalii powołał go Luiz Felipe Scolari, co mogło stanowić pewne zaskoczenie. Scolari rok wcześniej sięgnął przecież z Canarinhos po tytuł mistrzów świata. W mistrzowskiej reprezentacji miejsca dla Deco nie widział. 

"Nigdy nie miałem wątpliwości, że jestem wystarczająco dobry, by grać dla Brazylii. [...] Decyzja, która podjąłem wynikała z moich relacji z Portugalią. Portugalia znaczy dla mnie bardzo wiele, kocham ten kraj. To była decyzja wprost z mojego serca."

Tej decyzji Deco nie żałował nigdy, choć jak mówił, myśl o tym, że mógł grać w drużynie, która w 2002 roku zdobyła Puchar Świata, bardzo często przebiegała mu przez głowę. Nie wszyscy Portugalczycy byli też przekonani, czy warto sięgać po zawodnika naturalizowanego. Jednym ze sceptyków był wielki Luís Figo. "Jeśli rodzisz się Chińczykiem, cóż, musisz grać dla Chin" - mówił, dając jasno do zrozumienia, co myśli na temat Deco. Jednak po debiucie nowego zawodnika w portugalskiej koszulce, wszyscy niedowiarkowie uwierzyli, że tej drużynie Deco będzie jeszcze bardzo potrzebny.

I był. Choć w pierwszym meczu Euro 2004 usiadł na ławce rezerwowych, w kolejnych spotkaniach wskoczył do pierwszego składu. Z "dwudziestką" na plecach pełnił rolę typowej "dychy". Scolari ustawiał go tuż za Pedro Pauletą, między niechętnym z początku Luísem Figo i wkraczającym do wielkiej piłki Cristiano Ronaldo.

Srebrny medal mistrzostw kontynentu został przyjęty ze sporym rozczarowaniem. Płakał Ronaldo, płakała cała Portugalia, a Europa przecierała oczy ze zdumienia z powodu ostatecznego triumfu Greków. Jednak rozgrywane na portugalskich boiskach Euro sprawiło, że Deco przestał być naturalizowanym Brazylijczykiem. Stał się pełnoprawnym Portugalczykiem.

Na mundialu w 2006 roku podopieczni Scolariego może nie zachwycali stylem, nie strzelali dużo goli, ale grali piłkę wyrachowaną i odpowiedzialną, co dało im drugi najlepszy wynik w historii - czwarte miejsce. Deco był kreatorem, spisywał się dobrze, choć zdarzały mu się też gorsze momenty, jak bezbarwny występ w półfinale z Francją czy czerwona kartka w brutalnym meczu 1/8 finału przeciw Holandii, który bez przesady nazwać można regularną bitwą.

Anderson Luís de Souza wystąpił łącznie na dwóch mundialach i dwóch turniejach o tytuł mistrzów Europy. Bogata kariera reprezentacyjna wydaje się być skromna w porównaniu do wyczynów klubowych Deco, co wiele o tym, z jak wielkim piłkarzem mamy do czynienia. W 2004 roku wygrał Ligę Mistrzów z FC Porto. Był kluczowym elementem układanki Mourinho. Strzelił gola w finale przeciwko Monaco, uznano go zresztą za najlepszego zawodnika decydującego meczu. Dwa lata później powtórzył triumf w najważniejszych klubowych rozgrywkach w Europie. Tym razem, broniąc barw Dumy Katalonii. Wygrywał ligę w Portugalii, w Hiszpanii i w Anglii. Współpracował z największymi szkoleniowcami początku XXI wieku. Luiz Felipe Scolari zrobił z niego czołową postać reprezentacji, José Mourinho dał mu szansę zaistnieć w Europie. A na jego drodze stanęli przecież jeszcze Ancelotti, Rijkaard, Hiddink. Nie było mu dane pracować z Guardiolą - gdy ten obejmował Barcelonę, Deco z niej odchodził.

Zapytany o to, komu by kibicował w finale mistrzostw świata, gdyby o tytuł walczyły reprezentacje Brazylii i Portugalii, Deco bez zastanowienia odpowiada - "oczywiście, że Portugalii. To przez relacje, które łączą mnie z tym krajem i ludźmi."

Często mówiło się, że jest Brazylijczykiem, którego Brazylii brakowało. Lecz Deco jest symbolem Portugalii z pierwszej dekady XXI wieku. Takim samym jak Luís Figo. 

******************************************

Portugalia

Aktualne miejsce w rankingu FIFA – 4.
Występy na mistrzostwach świata – 6
Najlepszy wynik na mistrzostwach świata – III miejsce (1966)
Najwięcej meczów w kadrze – Cristiano Ronaldo (149)
Najwięcej goli w kadrze – Cristiano Ronaldo (81)
Bilans meczów z Polską – 5-3-3 (mecz z Euro 2016 traktowany jako zwycięstwo Portugalczyków)

******************************************
Cytaty z oficjalnego portalu FIFA i magazynu Four Four Two

0 komentarze:

Pokopana Rozgrzewka - Maroko


mistrzostwa świata

Gdy latem 1984 roku piłkarze reprezentacji Maroka jechali do Los Angeles na Igrzyska Olimpijskie, niewielu dawało im szanse na wyjście z trudnej grupy, w której los przydzielił im drużyny z Brazylii, RFN i Arabii Saudyjskiej. Marokańczycy przegrali 0:2 z Brazylijczykami i reprezentantami Niemiec Zachodnich, a skromne zwycięstwo 1:0 nad Arabią Saudyjską pozwoliło im zająć trzecie miejsce w grupie. Żegnali się z turniejem, ale na własnej skórze odczuli jego rangę, zakochali się w tej atmosferze i zaczęli marzyć o wyjeździe na mundial, który dwa lata później miał odbyć się w Meksyku.

Do mistrzostw świata awansowali pewnie. Przez eliminacje przeszli, tracąc tylko jednego gola - w ostatniej rundzie w meczu przeciwko Libii. Piłkarze rozpalili nadzieje kibiców. Dostępu do bramki Marokańczyków strzegł Ezzaki "Zaki" Badou, którego kilka miesięcy później France Football uzna za najlepszego piłkarza roku w Afryce. W ataku błyszczał Abdelkrim Merry Krimau z francuskiego Le Havre, który w sezonie 1985/86 był jednym z czołowych strzelców ligi francuskiej. Za dostarczanie piłki pod nogi Krimau odpowiadał Mohammed Timoumi - afrykański piłkarz roku 1985. Środek pola cementował Aziz Bouderbala, który kilka lat później zagra w Olimpique Lyon.

Lecz losowanie grup delikatnie ostudziło nastroje w kraju. Maroko miało się zmierzyć z Anglią, Polską i Portugalią. Cóż, nie byli faworytem do wyjścia z grupy, tym bardziej, że wcześniej żadna afrykańska drużyna tego nie dokonała.

Ale reprezentanci Maroka nie spuścili głów. Brazylijski szkoleniowiec José Faria skrupulatnie opracował plan przygotowań do najważniejszej imprezy piłkarskiej na świecie. Marokańczycy wyjechali na czterdziestodniowe zgrupowanie do miasta Monterrey, gdzie odbyć miał się pierwszy mecz grupowy przeciwko Polsce. Piłkarze z Afryki przyzwyczajali się do meksykańskiego klimatu, rozgrywali masę meczów towarzyskich, pracując nad organizacją taktyczną i odpowiednim przygotowaniem fizycznym.

2 czerwca 1986 roku wybiła godzina próby. Marokańczycy postawili na defensywny futbol. Rozbijali kolejne ataki Polaków, a Zbigniew Boniek i spółka nie mogli znaleźć sposobu na przebicie się przez afrykańskie zasieki. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem.

Pomimo korzystnego wyniku, nie wszystkim podobał się styl gry piłkarzy z Afryki. "Chcielibyśmy grać piękny futbol, ale nie zawsze możesz sobie na to pozwolić, zwłaszcza na tak dużym turnieju. Chcesz oglądać spektakularną piłkę? Idź na mecz Węgrów" - bronił swoich podopiecznych José Faria. Węgrzy tymczasem przegrali swój pierwszy mecz ze Związkiem Radzieckim 0:6.

Drugim rywalem Marokańczyków byli Anglicy. Pomysł Wyspiarzy na ten mecz był prosty - wygra silniejszy. Anglicy tak bardzo skoncentrowali się na dominacji fizycznej, że zapomnieli strzelać gole. Remis 0:0. "Anglicy pokazali bardzo niewiele.[...] Graliśmy z drużyną ze średniowiecza" - wspominał jeden z uczestników tamtego spotkania, Abdelkrim Merry Krimau.

Po dwóch kolejkach reprezentanci Maroka mieli na swoim koncie dwa punkty, Polacy trzy (przyznawano dwa punkty za zwycięstwo), Portugalczycy dwa, a Anglicy jeden. W ostatniej kolejce Marokańczycy podejmowali Portugalczyków, a Polacy Anglików.

"Przeciwko Polsce i Anglii graliśmy taktyczny futbol. Powstrzymaliśmy swoje ofensywne instynkty i zamykaliśmy mecze. Pragnęliśmy, by nasze nadzieje były żywe. Lecz mecz z Portugalią był zupełnie inny. Wcisnęliśmy gaz." - Abdelkrim Merry Krimau

Dwa gole Abderrazaka Khairiego i jeden Abdelkrima Krimau dały Marokańczykom pierwsze zwycięstwo na meksykańskim mundialu. Portugalczyków stać było tylko na odpowiedź Diamantino Mirandy w końcówce spotkania. Maroko wygrało grupę. Ostatnie miejsce zajęli Portugalczycy. Z drugiego i trzeciego miejsca do dalszej fazy awansowali odpowiednio Anglicy i Polacy. "Odnieśliśmy wrażenie, że grupowi rywale trochę nas zlekceważyli" - opowiadał po latach inny uczestnik tamtych wydarzeń - Mustafa El Haddaoui.

W 1/8 finału na piłkarzy z Afryki czekała reprezentacja RFN, która dwa lata wcześniej ograła Maroko 2:0 na igrzyskach olimpijskich. Mecz odbywał się w straszliwym upale. Można było odnieść wrażenie, że Niemcy źle znoszą panujące warunki atmosferyczne. Byli powolni, często podbiegali do linii bocznej napić się wody. "Wyglądali, jakby się gotowali" - opisywał Krimau. Przez 86 minut utrzymywał się bezbramkowy remis. W 87. minucie Niemcy wywalczyli rzut wolny. Miejsce, w którym Lothar Matthäus ustawił piłkę, dzieliło od bramki ponad 30 metrów. Uderzył płasko, tuż nad ziemią. Pięć metrów przed bramkarzem piłka odbiła się od nawierzchni i przeleciała nad ręką interweniującego Zakiego. Niemcy grali dalej.

"Mieszkańcy Maroka byli z nas dumni. Gdy wróciliśmy do domu, przygotowano nam paradę przed stutysięcznym tłumem" - kończy swoje wspomnienia Mustafa El Haddaoui.

Rezultat osiągnięty na mistrzostwach świata w 1986 roku był historyczny nie tylko dla Maroka, ale też dla całej Afryki. Pierwszy raz w historii mundialu drużyna z tego kontynentu wygrała grupę i awansowała do kolejnej rundy.

*******************************************

Maroko

Aktualne miejsce w rankingu FIFA – 42.
Występy na mistrzostwach świata – 4
Najlepszy wynik na mistrzostwach świata – 1/8 finału (1986)
Najwięcej meczów w kadrze – Abdelmajid Dolmy (140)
Najwięcej goli w kadrze – Ahmed Faras (42)
Bilans meczów z Polską – 1-2-2

*******************************************
Cytaty z książki "Feet of the Chameleon - The Story of African Football" i strony internetowej FIFA.

0 komentarze:

Pokopana Rozgrzewka - Iran


Iran, mistrzostwa świata

Jeśli reprezentacja Iranu kojarzy Wam się głównie z trudnymi nazwiskami piłkarzy i ich wymawianiem przez Dariusza Szpakowskiego, to nie obawiajcie się, nie jesteście w mniejszości. Persowie nie należą może do mundialowych wyjadaczy, ale na najważniejszym turnieju piłkarskim na świecie pojawią się już po raz piąty. Zagrali jak dotąd 12 spotkań i wygrali tylko jedno przeciwko Stanom Zjednoczonym na turnieju we Francji w 1998 roku. 

W tym meczu wystąpił przez pełne 90 minut Ali Daei. Chociaż nie strzelił gola (zaliczył jednak asystę przy jednym z nich) jest to postać w tym kraju wyjątkowa. Daei jest bowiem rekordzistą jeśli chodzi o liczbę bramek strzelonych dla swojej reprezentacji. W 149 meczach zanotował aż 109 trafień. 

Według Międzynarodowej Federacji Historyków i Statystyków Futbolu nikt na świecie w barwach narodowych nie strzelił tylu goli co Daei. Dla porównania Cristiano Ronaldo, uważany przecież za niezwykle skutecznego, zanotował jak dotąd 148 spotkań, w których strzelił 81 razy. Legendarny Ferenc Puskas zatrzymał swój licznik na 84 golach. Zdobyłby ich pewnie o wiele więcej, ale sytuacja polityczna sprawiła, że musiał opuścić kraj i ostatni raz dla Węgier zagrał, mając 29 lat.

Nasz bohater takich problemów nie miał. Debiutował w kadrze w 1993 roku. Do końca 1996 roku zagrał w zespole Iranu już 38 razy i 29 razy pokonywał bramkarzy rywali. Skuteczność robiąca spore wrażenie. Po 10 latach gry w reprezentacji pobił rekord Puskasa i wyśrubował własny. Trafiał do siatki średnio co 73. minuty. W 1996 roku został królem strzelców Pucharu Azji, a w 1999 roku wybrano go najlepszym graczem na tym kontynencie. O swoich zdolnościach mówił wprost - "Musisz urodzić się jako strzelec wyborowy. To kwestia wrodzonego instynktu, do którego musisz dołożyć pracę na treningach."

Dobre występy poskutkowały transferem do Europy. Trafił do Bundesligi, a dokładnie Arminii Bielefeld przed słynnym, dzięki Tomaszowi Hajcie, sezonem 1997/98. Z pewnością nie był to jednak dla niego sezon marzeń. Arminia zajęła ostatnie miejsce w tabeli, co równało się ze spadkiem do niższej klasy rozgrywkowej, a Daei przez cały sezon zanotował zaledwie siedem trafień. Tym bardziej szokujący może wydawać się fakt, że postanowił po niego sięgnąć…Bayern Monachium. 

Był częścią drużyny, która sięgnęła po mistrzostwo Niemiec w sezonie 1998/99. Zagrał w 23 ligowych spotkaniach, ale do siatki trafiał jeszcze rzadziej, bo skończył sezon zaledwie z sześcioma skalpami. Bawarczycy dotarli też do słynnego finału Ligi Mistrzów przegranego w ostatnich minutach z Manchesterem United, ale nie dane było mu pomóc kolegom. W Champions League zagrał tylko czterokrotnie, wchodząc z ławki.

Po sezonie odszedł do Herthy Berlin gdzie grał przez trzy sezony. Berlińczycy w sezonie 1999/2000 występowali również w Lidze Mistrzów i tutaj otrzymał dużo więcej szans. Prawie w każdym meczu wychodził w pierwszym składzie, strzelił dwie bramki Chelsea i jedną Milanowi w pierwszej fazie grupowej. Był to okres kiedy na wiosnę grano tzw. drugą fazę grupową, ale tam już nie poprawił swojego dorobku. 

W 2002 roku przeniósł się do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, a potem wrócił do ojczyzny, by w 2007 roku zakończyć karierę zawodniczą. Zaledwie rok później został mianowany selekcjonerem kadry Iranu, którym był przez 374 dni. Ukończył studia techniczne. Założył firmę Daei Sport, która zajmuje się produkcją odzieży i sprzętu sportowego. W latach 2004-2006 i 2008-2009 firma ubierała piłkarzy drużyny narodowej Iranu. Do dziś Daei chętnie gra w meczach gwiazd i wraz z największymi gwiazdami futbolu blisko współpracuje z organizacją UNICEF.

Jeśli czegoś zabrakło w tej jakże barwnej karierze, to pewnie gola zdobytego na mundialu. Pytanie czy ktoś kiedyś zdoła pobić rekord 109 bramek dla swojej reprezentacji?

**********************************************

Iran

Aktualne miejsce w rankingu FIFA – 33.
Występy na mistrzostwach świata – 4
Najlepszy wynik na mistrzostwach świata – faza grupowa (1978, 1998, 2006, 2014)
Najwięcej meczów w kadrze – Javad Nekounam (151)
Najwięcej goli w kadrze – Ali Daei (109)
Bilans meczów z Polską – 0-0-3

1 komentarze: