Straty, luki i inne choroby Manchesteru City [Analiza taktyczna]


Chelsea oddala się coraz szybciej, a oddech Manchesteru United czuć już na plecach. Guardiola nie ukrywa - "Cierpię razem z moimi zawodnikami". Ojciec tiki - taki ze smutkiem patrzy, jak kolejne dzieci z podwórka najprostszymi środkami krzywdzą jego dzieło. Jednak Manchester City sam wystawia się na następne ciosy.

The Citizens przegrali w tegorocznych rozgrywkach pięć spotkań, a więc o jedno więcej niż prowadzony przez Guardiolę Bayern w sezonach 2013/14 i 2015/16 łącznie. Oczywiście, inna liga - inna rzeczywistość. Tymczasem w pierwszej szóstce tabeli Premier League nikt, oprócz City, nie przegrał więcej niż trzy razy. Co więcej, Obywatele stracili do tej pory 26 goli i pod tym względem plasują się na dwunastym miejscu w całej stawce. Lepszą defensywą pochwalić się może nawet szesnaste Middlesbrough (22 stracone bramki). W czym tkwi problem gry obronnej Manchesteru City?

Pep Guardiola stara się powtarzać schematy sprawdzone w innych ligach i próbuje narzucić swoim piłkarzom styl gry, który nie do końca pasuje do angielskiej piłki. City chce utrzymywać się przy piłce (w zależności od źródeł średni czas posiadania piłki przez The Citizens waha się od 57% do nawet 62% - jednak niezależnie od procentów, pod tym względem otwierają stawkę w każdej klasyfikacji) i zaskakiwać rywali szybkimi, krótkimi podaniami. Kłopot w tym, że inne drużyny odnajdują sposoby na zatrzymanie tak funkcjonującej maszyny, a nawet jeśli takiej metody nie znają, to częste, niewymuszone błędy piłkarzy z Manchesteru otwierają przeciwnikom drogę do bramki strzeżonej przez Claudio Bravo.

Spójrzmy na przebieg akcji bramkowej z ostatniego meczu przeciwko Evertonowi.


Sytuacja została poprzedzona niecelnym podaniem Johna Stonesa. Evertończycy natychmiast przejęli piłkę i jednym błyskawicznym podaniem wypracowali sobie dogodną okazję w polu karnym. Gael Clichy (numer 2) i John Stones (numer 3) w wyniku błędu przy wyprowadzaniu piłki znajdują się poza swoimi pozycjami. Dziurę po lewej stronie boiska łatać musi Yaya Toure (numer 1), przez co w sektorze przed polem karnym powstaje ogromna luka. Spóźniony Zabaleta znajduje się zbyt daleko od wbiegającego w "szesnastkę" Lukaku, a osamotniony Otamendi nie jest w stanie sam poradzić sobie z rozpędzonym napastnikiem, który za chwilę otrzyma piłkę. Lukaku bez większych problemów wykorzystuje świetne podanie ze swojej prawej strony i otwiera wynik spotkania. Cały ten łańcuch błędów narodził się po niecelnym podaniu Stonesa przy wyprowadzaniu piłki spod własnej bramki. Angielski obrońca nie popisał się również przy czwartym golu dla gospodarzy. Próbując wybić piłkę, Stones trafił w zawodnika Evertonu, co wykorzystał Ademola Lookman, który dobił przyjezdnych.

Od zawsze sposobem na drużyny prowadzone przez Pepa Guardiolę było zagęszczenie i uszczelnienie linii pomocy oraz obrony, a następnie wyprowadzenie zabójczego ataku. W tym sezonie, aby strzelić gola Manchesterowi City, wystarczy jedno dalekie zagranie zaraz po odzyskaniu piłki. Piłkarze Guardioli dają się wtedy łatwo zaskoczyć, ponieważ ich styl wymagający ciągłych wymian podań powoduje, że zawodnicy często w momencie straty znajdują się poza swoimi pozycjami. Przykłady widoczne są na poniższych ujęciach pochodzących z przegranego meczu przeciwko Liverpoolowi.



Pierwszy screen został zrobiony w chwili straty piłki przez piłkarzy City. W akcję ofensywną zaangażowanych było ośmiu graczy w niebieskich koszulkach (Raheem Sterling nie zmieścił się w kadrze), tymczasem wszyscy zawodnicy Liverpoolu znajdowali się na własnej połowie. W momencie przejęcia piłki, poprzedzonym za lekkim podaniem Kolarova, jeden z Liverpoolczyków błyskawicznie przerzuca futbolówkę na lewe skrzydło. Drugi screen został wykonany raptem kilka sekund później. Doskonale na nim widać, jak chaotycznie wracali za akcją piłkarze City. Trzech zawodników w czerwonych koszulkach jest kompletnie niepilnowanych, zawodnicy Guardioli znajdują się blisko siebie, całkowicie odpuszczają środek i prawą część placu gry. Jest to wynikiem zaskoczenia, nieprzygotowanie do nagłego powrotu w strefę defensywną skutkuje brakiem orientacji i niedopilnowaniem kluczowych stref.

Bałagan i niechlujność to słowa najtrafniej oddające poczynania The Citizens w obronie. Wróćmy do ostatniego meczu przeciwko Evertonowi i spójrzmy na akcję, po której padła druga bramka.


Oczywiście wszystko zaczęło się od złego wyprowadzenia piłki z linii defensywnej. Stones, który na powyższym zdjęciu podpiera się ręką o murawę próbował podać do partnera, jednak próba się nie powiodła i piłkarze Evertonu przejęli piłkę. Błąd Stonesa spowodował, że w linii obrony praktycznie w tym przypadku nie istnieje. Prawy obrońca stara się dobiec do piłki, jednak jest na straconej pozycji. Ciekawie zachowuje się Clichy, który po prostu przygląda się całej sytuacji i nawet nie próbuje załatać dziury powstałej w pierwszej linii. Piłkarz Evertonu pierwszy dobiega do piłki, podaję ją do kolegi z drużyny i mamy 2:0.

W bardzo podobny sposób padła też trzecia bramka. Wszystko zaczęło się od straty posiadania, tym razem na połowie przeciwnika.


Po odzyskaniu piłki świetny rajd przeprowadził Tom Davies i na kilka chwil przed trafieniem do siatki sytuacja prezentowała się w taki oto sposób.


Przed polem karnym ponownie mamy bardzo dużo wolnej przestrzeni. Lukę tę stara się wypełnić John Stones, który z pozycji oznaczonej "dwójką" podbiega kilka metrów wyżej i ostatecznie znajduje się na pozycji numer jeden. W ten sposób powstaje druga dziura. W tym momencie Yaya Toure powinien podążyć za wbiegającym w pole karne Daviesem (numer 26 na koszulce). Iworyjczyk tego nie robi. Swoją drogą, Toure już wcześniej popełnił błąd, bowiem to on powinien znaleźć się przy holującym piłkę zawodniku Evertonu i gdyby tak się stało, Stones nie musiałby łamać linii defensywnej. Warto też podkreślić pozycję Clichy'ego, który znajduje się pomiędzy dwójką środkowych obrońców. Widać tutaj ogromny rozgardiasz, brak zawodników na ich nominalnych pozycjach, wszystko to po raz kolejny spowodowała niepotrzebna strata piłki i chaotyczny powrót pod własne pole karne.

Utratom piłki przez piłkarzy City warto poświęcić oddzielny akapit. W meczu z Evertonem zawodnicy z Manchesteru zanotowali ich 27 (Everton 24). W wygranym pewnie 5:0 pucharowym spotkaniu z West Hamem The Citizens także popełnili więcej strat (19 do 16). Cofnijmy się jeszcze bardziej. Podopieczni Guardioli pokonali Burnley 2:1, ale również częściej tracili piłkę (20 do 18). Trzy ostatnie mecze z teoretycznie słabszymi rywalami i za każdym razem większa liczba niewymuszonych błędów. Ta niechlubna statystyka powinna dać do myślenia hiszpańskiemu trenerowi. Dodajmy do tego problem z utrzymaniem właściwych pozycji przez zawodników na boisku i mamy diagnozę jednej z chorób, na którą cierpi obecnie Manchester City.


Uśredniona pozycja piłkarzy Man City w meczu przeciwko Evertonowi. Wyraźnie widać, że dwaj defensywni pomocnicy często dublują swoje pozycje i tym samym tworzą niebezpieczne luki, a na dodatek często zapominają o asekuracji wolnych stref.

Na koniec jeszcze jedna kwestia - Claudio Bravo. Guardiola uparcie przekonywał, że Chilijczyk świetnie gra nogami i takiego bramkarza Manchesterowi potrzeba. Pół sezonu pokazało jednak, że tak pięknie to nie wygląda. Dajmy jednak spokój kończynom dolnym, a zajmijmy się najważniejszym - obroną strzałów. Tutaj też jest średnio. 


Manchester City - Chelsea 1:3             

Piłkarze Chelsea strzelali na bramkę cztery razy.
 

Leicester City - Manchester City 4:2    
Piłkarze Leicester strzelali na bramkę sześć razy.
 

Everton - Manchester City 4:0              
Piłkarze Evertonu strzelali na bramkę cztery razy.


Przemek Gołaszewski
zdjęcie z nagłówka: 101 Great Goals


1 komentarze: