Lelo-Burti, czyli 17 kilogramów tradycji Gruzji




Wina, prastare cerkwie, prawosławne klasztory, skalne miasto, kaniony, słynne z mitologii jaskinie czy surowa natura. Z czym najczęściej utożsamiamy ten piękny kraj? Pewnie po trochę z każdą z tych rzeczy. A czy kiedykolwiek słyszeliście o Lelo Burti? Sport stworzony dla prawdziwych twardzieli jest największą atrakcją małej wioski Shukhuti, a prawdopodobnie za kilka lat będzie także największą atrakcją wśród zagranicznych turystów odwiedzających Gruzję. Czym jest więc Lelo Burti i na czym polega fenomen tej gry?

 Na początku musimy cofnąć się kilka wieków w przeszłości i wyobrazić sobie czasy antyczne. To właśnie wtedy w kilku biednych wioskach Gruzji narodziło się Lelo Burti. Niektórzy uważają, że ta tradycja przypomina piłkę nożną, inni natomiast twierdzą, że to odmiana popularnego w tym kraju rugby. W czasach antycznych reguły gry były troszkę inne niż teraz. Dotyczyło to przede wszystkim większego zasięgu gry, który mógł wynieść nawet kilka kilometrów. Jednak obszar był zawsze ograniczony. Najczęściej pole gry zamykała rzeka czy dolina. Główny cel całej zabawy pozostał jednak ten sam. Wszystko zaczyna się z samego rana w Niedzielę Wielkanocną, na małym placu we wspomnianej Shukhuti. Szykowane jest wykwintne jedzenie oraz alkohol, który ma pobudzić mężczyzn do gry. Oczywiście nie brakuje tańców, śpiewów czy głośnych rozmów. Przygotowywana jest również piłka. Jest ona napełniana dosłownie wszystkim. Możemy w niej znaleźć końskie włosie, owczą wełnę, piasek czy nawet wino. Piłka potem jest zaklejana i zostaje poświęcona przez lokalnego popa, co także jest wieloletnią tradycją. Co ciekawe, nie jest on lekka. Każdego roku mieszkańcy wsi rzucają, kopią 17 kilogramowym ciężarem! 



Po wszelkich rytuałach zaczyna się prawdziwa walka. Mieszkańcy wsi dzielą się na dwie drużyny. Jeżeli ktoś myśli, że liczą one tyle samo osób, to niestety jest w błędzie. W jednej może być 150 zawodników a w drugiej 200. Nikt nigdy, nawet jak przegra, nie wypowie ze swoich ust, że ich było więcej i nie mieliśmy szans. To coś więcej niż honor. Gruzini to gladiatorzy wschodu. Nie ma tutaj żadnych reguł. Cel jest jeden: przechwycić piłkę i dostać się z nią jak najszybciej  na drugi brzeg rzeki, która przepływa przez środek wsi. Cała gra jest bardzo emocjonująca. Nie brakuje brutalnych starć czy połamanych rąk. Kobiety, obserwatorzy zazwyczaj stoją i przyglądają się całej zabawie ze znacznej odległości. Nie mają innego wyjścia. W innym wypadku zostaliby stratowani przez setki graczy. Mecz nie ma żadnych ograniczeń czasowych. Może trwać nawet kilka godzin. Dla niektórych kończy się po 10 minutach, inni na chwilę opuszczają pole zmagań, odpoczywają przy drzewach, murach, a następnie wracają do gry. Drużyna, która jako pierwsza przeniesie piłkę przez rękę wygrywa i dostaje nagrodę. Nie jest nią żaden puchar, medal, nagroda finansowa czy alkohol. Zwycięzcy w pełnej euforii niosą olbrzymi, 17 kilogramowy ciężar na pobliski cmentarz, żeby złożyć go na grobie ostatnio zmarłego zawodnika Lelo-Burti. Jednak, jeśli jesteśmy w Gruzji, to musi być także uczta. I tak właśnie się dzieje. Następuje ona przy grobie, a świętowanie trwa do samego wieczora.



 Lelo-Burti to coś więcej niż tradycja. W Niedzielę Wielkanocną do małej wioski Shukhuti zjeżdżają się mieszkańcy pobliskich miasteczek. Każdy chce brać udział w tej niesamowitej zabawie. Każdy chce poczuć adrenalinę, wyzwolić u siebie emocje. Dla nich Lelo-Burti to coś więcej niż dla nas na przykład skok ze spadochronu. A widok rozerwanych butów, koszulek czy spodni, to najpiękniejszy widok w całym roku dla mieszkańców Shukhuti.

Bartek Błażejewski

0 komentarze: