Z mistrzostw Europy w 2004 roku Hiszpanie po raz kolejny wracali z podkulonymi ogonami. Cierpieli, bo na portugalskich boiskach nie zdołali nawet wyjść z grupy.
Dwa lata wcześniej, na japońsko-koreańskim mundialu skrzywdzili ich sędziowie. W ćwierćfinale z Koreą Południową nie uznali dwóch goli. Hiszpanie odpadli po karnych.
Cofać tak można się aż do 1964 roku, kiedy to triumfowali na wielkiej imprezie, zdobywając tytuł mistrzów Europy. Przez dziesiątki lat każdy kolejny turniej okazywał się rozczarowaniem. Selekcjonerzy się zmieniali, a gablota pozostawała pusta. By przerwać fatum, potrzebny był ktoś specjalny. Potrzebny był "mędrzec z Hortalezy" - Luis Aragonés.
Jako piłkarz został legendą Atletico Madryt, choć na początku kariery trafił Realu. Urodził się w jednym z dystryktów stolicy Hiszpanii, miał więc grać u siebie, w jednym z największych klubów na świecie. Niestety, napastnik miejsca w pierwszej drużynie nie zagrzał, przez trzy lata tułał się po wypożyczeniach. Wreszcie został kupiony przez Oviedo, w barwach którego w końcu zadebiutował w najwyższej klasie rozgrywkowej. Strzelił też pierwsze gole i to wystarczyło, aby swoją osobą zainteresować Betis. Grał tam do 1964 roku, a następnie powrócił do swojego miasta. Związał się z Atletico Madryt.
W pasiastej koszulce trzykrotnie został mistrzem Hiszpanii. Dwa razy zdobył Puchar Króla. Kibice go pokochali. Zaczęli nazywać go "zapatones", co tłumaczyć można jako "ten, który ma wielkie buty", co wiązało się z ogromnym talentem Aragonésa do bicia stałych fragmentów gry. Napastnik odwzajemniał uczucie. Gole strzelał jak na zawołanie. Do dziś jest najlepszym strzelcem w historii klubu. Odrzucony przez Real Madryt, pokochał Atletico.
Gdy tuż po zakończeniu Euro 2004 obejmował posadę selekcjonera w drużynie narodowej, był uznanym specjalistą. Prowadził Barcelonę, z którą wygrał Puchar Króla, Espanyol, Sevillę, Villareal, Mallorcę, Oviedo, w którym jako piłkarz zdobył debiutancką bramkę w Primera Division i wreszcie Atletico Madryt.
Nowy rozdział zaczął się od skandalu. Podczas jednego z treningów selekcjoner dyskutował z Jose Antonio Reyesem na temat jego sytuacji w klubie. Reyes grał w Arsenalu mało, nie był w stanie wygryźć ze składu Thierry'ego Henry'ego. Aragonés motywował swojego piłkarza, obrażając przy tym na tle rasistowskim francuskiego snajpera. Pech chciał, że rozmowa odbywała się przy mikrofonie jednej z telewizji. Media grzmiały, chciały, by selekcjoner wyleciał z pracy. Przetrwał.
Aragonés wiedział, czego brakuje reprezentacji - „Chciałbym, by ten zespół posiadał tożsamość. Jeśli Brazylijczycy mają swoich Canarinhos, Argentyńczycy Albicelestes, pragnę, by Hiszpanie mieli swoją „La Roja”.
Rezultaty nie pojawiły się od razu. Na mistrzostwa świata w 2006 roku Hiszpanie awansowali dopiero po barażach ze Słowacją. Na turnieju wygrali grupę z kompletem zwycięstw, lecz odpadli zaraz po wyjściu z niej. W 1/8 trafili na Francję i przegrali 1:3. Klątwa trwała.
Ale Aragonés nie był człowiekiem, który łatwo się poddaje. Rozpoczął gruntowną przebudowę. Pozbył się Raúla, legendy, z którą nigdy nie było mu po drodze. Na jednej z konferencji powiedział, że "na jego widok spodnie z tyłka mi nie spadają". Innym razem wyrzucał z siebie - "Na ile mundiali pojechał Raúl? Na trzy. Ile razy brał udział w mistrzostwach Europy? Dwa razy. Powiedz mi, które z tych turniejów wygraliśmy?”
Równocześnie w Europie zaczynała przebudzać się Barcelona. Aragonés nie mógł z tego nie skorzystać. Centralną postacią swojej drużyny ustanowił Xaviego. Obok niego grać mieli Iniesta i Fàbregas. Za asekurację odpowiadał nieznany szerszej publiczności Marcos Senna z Villareal. W ataku postawił na Davida Villę i Fernando Torresa, którego dobrze znał z Atletico. Zaufał młodemu Sergio Ramosowi, dał szansę Joanowi Capdevili. Wybrał zawodników i wreszcie stworzył drużynę, która zakończyła klątwę i sięgnęła po mistrzostwo Europy w 2008 roku. Carles Puyol - "Nauczył nas wszystkich wierzyć."
Hiszpanie zaczęli grać dynamicznie, krótkimi podaniami. W piłce klubowej zachwycała Barcelona, w piłce reprezentacyjnej "La Roja". Hiszpanie wreszcie znaleźli swój styl.
Mówiono na niego "mędrzec", choć sam wolał nazywać się głupcem, bo - jak tłumaczył słowami Sokratesa - zawsze wiedział, że nic nie wiedział. Jego filozofia była prosta. "Wygrywać, wygrywać, wygrywać, i znów wygrywać, i znów wygrywać, wygrywać, wygrywać - to właśnie jest futbol" - krzyczał do mikrofonu na jednej z konferencji. Uważał, że trener powinien być jednym z piłkarzy, a skoro oni występują na boisku w strojach sportowych, to trener powinien ubrany być w dres. I w dresie wznosił Puchar Europy.
Był piłkarskim romantykiem, co objawiało się w jego przywiązaniu do Atletico Madryt i miłości do zapachu świeżo ściętej trawy, "który go odurzał". Podczas jednego z meczów reprezentacji rozgrywanego na Estadio Vicente Calderón, sędzia techniczny spacerował po namalowanym herbie Atletico. Aragonés podszedł do niego i szepnął - "panie sędzio, pan chodzi po herbie".
Człowiek, który dał "La Roja" tożsamość, zmarł w 2014 roku. W ostatniej drodze towarzyszyli mu piłkarze, których nauczył wierzyć.
Po jego śmierci pewien człowiek powiedział, że "Aragonés uszlachetnił hiszpański futbol." Był nim Florentino Pérez - prezes klubu, w którym 50 lat temu Aragonés nie dostał prawdziwej szansy.
************************** *******************
Hiszpania
Aktualne miejsce w rankingu FIFA – 6.
Występy na mistrzostwach świata – 14
Najlepszy wynik na mistrzostwach świata – mistrzowie świata (2010)
Najwięcej meczów w kadrze – Iker Casillas (167)
Najwięcej goli w kadrze – David Villa (59)
Bilans meczów z Polską – 8-1-1
1 komentarze: