Emmanuel Adebayor wraz z kolegami celebrują pierwszą i do tej pory jedyną bramkę zdobytą przez reprezentację Togo na mistrzostwach świata. |
Niewielu kibiców spodziewało się, że z grupy A afrykańskich eliminacji to właśnie Togijczycy awansują na niemiecki mundial. W roli faworyta postrzegano raczej reprezentację Senegalu. Tymczasem skuteczna taktyka nigeryjskiego selekcjonera Stephena Keshiego oraz, a może raczej skuteczność Emmanuela Adebayora, który z 11 golami został królem strzelców eliminacji, doprowadziły Togo do pierwszego miejsca w grupie i historycznego awansu na najważniejszą piłkarską imprezę na świecie.
Jednak trener Keshi nie dotrwał do mistrzostw. Pięć miesięcy przed mundialem odbył się Puchar Narodów Afryki. Fatalny dla piłkarzy z Toga. Zawodnicy Keshiego przegrali wszystkie trzy mecze. Stephen Keshi został zwolniony. Zastąpił go Niemiec Otto Pfister, który przez niemal całą swoją karierę trenerską pracował w egzotycznych, z europejskiego punkty widzenia, krajach.
Skład powołany przez Pfistera na historyczną imprezę w zdecydowanej większości składał się z graczy z ligi francuskiej. Największą gwiazdą był oczywiście, grający wówczas w Arsenalu, Emmanuel Adebayor. Oczywistym było, że każda grupa będzie dla Togijczyków trudna. Ostatecznie los skrzyżował debiutantów z Koreą Południową, Szwajcarią i Francją.
Mało brakowało, a Otto Pfister także nie doczekałby mistrzostw. Klika dni przed pierwszym meczem przeciwko Korei piłkarze z Togo spierali się z narodową federacją w sprawie wynagrodzenia za udział w turnieju. Zawodnicy chcieli, by na konto każdego z nich wpłynęło 155 tysięcy euro oraz dodatkowe 30 tysięcy za zwycięstwo i 15 tysięcy za remis. Federacja nie była w stanie zgodzić się na warunki. Rozgoryczony konfliktem Pfister, trzy dni przed meczem stwierdził, że zrezygnuje ze swojej funkcji, jeśli strony nie dojdą do porozumienia. Piłkarze ostatecznie poszli po rozum do głowy, zakończyli konflikt i przekonali trenera do pozostania w kadrze.
Pierwsza połowa meczu z Koreą Południową pokazała, że debiutanci mogą stać się prawdziwą sensacją. W 32. minucie dwóch środkowych obrońców Korei zawahało się, który z nich przeciąć ma długie podanie. Sytuację wykorzystał Mohamed Kader z francuskiego Guingamp. Przejął piłkę, wbiegł w pole karne i strzelił po długim rogu. Potem, wraz z kolegami zaprezentował typowy dla afrykańskich drużyn, ekstrawagancki taniec radości. Druga część gry należała jednak do Koreańczyków, którzy ostatecznie wygrali 2:1.
Ze Szwajcarią Togo przegrało 2:0 i ostatni mecz z Francją piłkarze z Afryki mieli zagrać o honor. I bynajmniej nie jest to tylko piłkarska metafora.
Nazwa Togo funkcjonuje od 1905 roku. Od 1885 roku na części terytorium dzisiejszego Togo istniał niemiecki protektorat o nazwie Togoland. Po wybuchu Wielkiej Wojny do kraju wdarły się wojska francuskie i brytyjskie. Utworzono dwa nowe państwa znajdujące się pod administracją Ligi Narodów - Togo Brytyjskie na zachodzie byłego terytorium Togolandu i Togo Francuskie na wschodzie. Mimo że część francuska prawnie traktowana była jako republika autonomiczna wchodząca w skład Wspólnoty Francuskiej, jej mieszkańcy nie godzili się na taki stan rzeczy, chcieli być w pełni niezależni. W latach 50. aktywnie działał ruch narodowowyzwoleńczy. Przeciwników ówczesnego ustroju represjonowano. W 1960 roku ostatecznie państwo to utraciło przymiotnik "francuskie" i stało się w pełni nieodległe. W międzyczasie Togo Brytyjskie zostało przyłączone do nowo powstałej Ghany.
Mecz z Francją nie był więc typową, piłkarską walką o honor, a w świadomości togijskich kibiców i piłkarzy rysował się jako bój o coś więcej. Zakończył się jednak porażką 2:0. Togo żegnało się z mundialem, a Francja ruszyła w drogę po finał.
Historia tej reprezentacji jest barwna, ale też tragiczna. W 2007 roku piłkarze Togo udali się na mecz eliminacyjny Pucharu Narodów Afryki do Sierra Leone. Wygrali 1:0. Na wyjeździe obecna była również delegacja sportowych oficjeli z Togo z ministrem sportu na czele. Do kraju wrócić mieli helikopterem. Nie wrócili. Śmigłowiec rozbił się na lotnisku w Sierra Leone.
W styczniu 2010 roku piłkarze z Togo jechali autokarem na Puchar Narodów Afryki do Angoli. Przejeżdżać mieli przez będącą miejscem działań grup separatystycznych prowincję Kabinda, więc podróżowali z uzbrojoną obstawą. Mimo tego, zaraz po wjechaniu na niebezpieczne terytorium rozległy się strzały. W wyniku ataku zginęli rzecznik prasowy reprezentacji, asystent trenera oraz kierowca autokaru. Wśród rannych znaleźli się piłkarze oraz sztab medyczny drużyny. Togo zrezygnowało z udziału w turnieju. Emmanuel Adebayor postanowił zakończyć karierę reprezentacyjną, choć trzy lata później został przekonany do powrotu. - "Uzbrojeni byli po zęby, strzelali do nas jak do psów" - ze łzami w oczach wspominał zawodnik Thomas Dossevi.
Afrykańska Federacja Piłkarska nie wykazała się zrozumieniem. Za opuszczenie turnieju reprezentacja Togo została ukarana finansowo oraz wykluczona z dwóch kolejnych edycji Pucharu. Biznes wygrał z ludzkimi emocjami.
Kilka miesięcy po tym traumatycznym wydarzeniu Togijczycy przegrali mecz towarzyski z reprezentacją Bahrajnu 3:0. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie fakt, że władze piłkarskie afrykańskiej drużyny nie miały o tym spotkaniu bladego pojęcia. Okazało się, że mecz został zorganizowany przez byłego selekcjonera Bana Tchanilé'a i singapurskie przedsiębiorstwo zamieszane w ustawianie meczów piłkarskich.
Na niemieckim mundialu Togo grało barwną piłkę. Być może nie byli odpowiednio przygotowani taktycznie. Na pewno odstawali poziomem. Lecz walczyli. Oglądanie ich na boisku sprawiało radość. Bo po raz kolejny mały kraj pokazał się wielkiemu, futbolowemu światu.
0 komentarze: