Kiedy oglądało się go w akcji, można było odnieść wrażenie, że Riquelme przeniósł się w czasie - grał tak, jak nikt już nie grał. Krążył z piłką przy nodze w środkowej strefie boiska otoczony wiankiem przeciwników. Wśród nich tańczył swoje tango, nie bał się wbiec w najbardziej zagęszczone przez rywala tereny. Często zwalniał tempo akcji, a mimo tego był demonem prędkości, bo myślał szybciej niż inni. Truchtał, bawił się grą i w najmniej spodziewanym momencie podawał do kolegi, odprowadzając go pod bramkę czerwonym dywanem. Zdarzało mu się zagrywać na pozór niebezpiecznie - przez środek boiska. Na pozór, bo każde podanie przemyślane było sto razy i wymierzone co do centymetra. Poruszając się z piłką przy nodze przypominał zawodnika wyjętego żywcem z youtubowych kompilacji prezentujących wielkich graczy z lat 80.
Urodził się w 1978 roku, dzień przed finałem mundialu, w którym Mario Kempes dał Argentyńczykom pierwszy w historii tytuł mistrza świata. Dorastał w trudnych warunkach - pełna przemocy dzielnica, w domu bieda, a oprócz młodego Juana Romána rodzice mieli do wykarmienia jeszcze dziesięcioro dzieci. W wieku dziesięciu lat Riquelme odkrywa szokującą tajemnicę - jego ojciec jest liderem niebezpiecznego gangu.
Riquelme znaczy Boca Juniors. W świetle reflektorów La Bombonery spędził łącznie 13 lat, rozegrał ponad 300 meczów. Ulubieniec fanatycznych kibiców. W 2008 roku został uznany przez fanów za najlepszego piłkarza w historii Boca - prześcignął samego Diego Armando Maradonę. W granatowo - żółtej koszulce pięciokrotnie zostawał mistrzem Argentyny, trzy razy sięgnął po puchar Copa Libertadores.
Trudy dzieciństwa z pewnością odbiły się na późniejszym charakterze piłkarza - Riquelme źle się czuł, gdy był jednym z wielu, zawsze potrzebował być w centrum uwagi. Nie bał się jasno wygłaszać swoich racji.
W 2002 roku Argentyńczyk przechodzi z Boca do Barcelony. Kilka dni przed dopięciem transferu jeden z braci piłkarza został uprowadzony. Riquelme wypłacił okup porywaczom, a następnie przeniósł się do stolicy Katalonii. Uciekał do lepszego świata ze świadomością, że w tym gorszym pozostawia rodzinę. Jednak klamka już zapadła.
W Barcelonie Riquelme spotyka Louisa van Gaal. Kosa trafiła na kamień. Holenderski szkoleniowiec nie był zwolennikiem talentu Riquelme, to zarząd zdecydował o transferze. Co więcej, van Gaal uważał, że Juan Román trafił do Barcelony wyłącznie ze względów polityki klubu. Argentyński rozgrywający był wystawiany przez menedżera na pozycji skrzydłowego. Van Gaal oczekiwał też od niego nieustannej walki o piłkę. Riquelme był artystą i żądał praw artysty. Pragnął kreować i nie zamierzał brudzić się grą defensywną. W Barcelonie wytrzymał rok. Musiał ustąpić miejsca pewnemu młodemu Brazylijczykowi z kręconymi włosami - Ronaldinho.
Zarząd Barcy zdecydował się wypożyczyć Argentyńczyka. Na chętnego nie trzeba było długo czekać. Po jednym sezonie na Camp Nou Riquelme trafia do Villarreal. Tam spędzi najlepsze lata swojej europejskiej przygody.
W Villarreal był Bogiem i traktowano go jak Boga. Miał osobny parking, a konflikty z trenerem Manuelem Pellegrinim były codziennością. Najważniejsze jednak, że Riquelme ciągnął drużynę do sukcesów. Wówczas dziennik Marca okrzyknął go mianem "najbardziej artystycznego piłkarza w Europie". Obok takiego zawodnika inni gracze rośli. W sezonie 2005/2006 Villarreal osiąga swój najlepszy wynik w historii - kończy sezon na trzeciej pozycji w lidze. Jednak przede wszystkim robi furorę w Lidze Mistrzów.
Hiszpański klub dotarł aż do półfinału, gdzie lepszy okazał się londyński Arsenal. W pierwszym meczu Villarreal przegrywa na wyjeździe 1:0. Rewanż, który zapadł w pamięć między innymi z powodu wiewiórki biegającej po murawie, zakończył się bezbramkowym remisem. Finał był na wyciągnięcie ręki. W końcówce drużyna Villarrealu miała rzut karny. Do piłki podszedł Riquelme. Gola nie strzelił.
W reprezentacji narodowej zadebiutował już w 1997 roku, lecz kluczowym piłkarzem kadry został dopiero, gdy jej selekcjonerem był Jose Nestor Pekerman, a więc w latach 2004 - 2006. Pekerman darzył pomocnika wyjątkowym uczuciem. W jednym z wywiadów selekcjoner stwierdził, że "gdyby Riquelme był Brazylijczykiem nazywalibyście go Riquelminho i uznawali za jednego z najlepszych na świecie".
Argentyna prowadzona przez Pekermana grała pięknie na mundialu w 2006 roku. Riquelme był wówczas podstawowym zawodnikiem drużyny, która śmiało mogła myśleć nawet o tytule mistrza świata. Niestety, w ćwierćfinale Argentyńczycy trafili na Niemców i odpadli po konkursie jedenastek.
Po odejściu selekcjonera pozycja Juana Romána w kadrze powoli słabła. Jego ostatnim ważnym momentem w błękitno - białej koszulce był występ na Igrzyskach Olimpijskich w 2008 roku, gdzie Argentyńczycy wygrali cały turniej. Jednak za wygranie Igrzysk nie zostaje się legendą, zwłaszcza w Argentynie.
Juan Román Riquelme kochał piłkę, Boca Juniors i swoją matkę. O pierwszej mówił, że jest dla niego wszystkim i wszystko jej zawdzięcza. Człowieka, który ją wynalazł, uważał za geniusza. Boca darzył tak wyjątkowym uczuciem, że przez 12 miesięcy reprezentował barwy klubu, mimo że nie otrzymywał za to pieniędzy.
Lecz najważniejsza w życiu Riquelme była jego matka. Gdy w 2006 roku trafiła do szpitala, zawiesił karierę reprezentacyjną. Nie chciał, by skierowana w jego stronę krytyka za przegrany mundial, sprawiała ból ukochanej osobie. Z ojcem nie łączyła go taka więź. W jednym z wywiadów piłkarz przyznał, że ojciec nigdy go nie chwalił, zawsze znajdował powód, by go skrytykować.
Na boisku Riquelme sprawiał wrażenie wiecznie przygnębionego. Kibice i dziennikarze zarzucali mu, że rzadko się uśmiecha. Tymczasem on wolał sprawiać, że to ludzie oglądający jego grę uśmiechali się od ucha do ucha.
Przemek Gołaszewski
1 komentarze: